sobota, 18 lutego 2012

Chaczapuri na polską modłę

Jakiś czas temu, przy okazji wizyty w stolicy, miałam okazję zapoznać się z jednym ze sztandarowych dań kuchni gruzińskiej - chaczapuri. Tak pięknie wyglądające w oryginale słowo ხაჭაპური oznacza w wolnym tłumaczeniu "chleb serowy" i jest dla tamtejszej kuchni tym samym co pita w kuchni arabskiej, tortilla w hiszpańskiej czy pizza we włoskiej. W naszej słowiańskiej tradycji mamy pełniące tę samą rolę podpłomyki.

Serowe chlebki przypominają wyglądem trochę nasze naleśniki. Ich smak jednak jest zupełnie inny. I zapada w pamięć. Na tyle głęboko, że chce się do nich wrócić. Moja potrzeba powrotu do chaczapuri zaowocowała opracowaniem wersji domowej. O dziwo efekt niewiele ustępuje smakiem i wyglądem tym z ul. Puławskiej, z małego baru prowadzonego przez dwie Gruzinki.

Znalezienie przepisu wydawało się proste. W sieci jest kilkanaście serwisów poświęconych kuchni. Jednak każdy przepis jaki znalazłam różnił się znacząco od pozostałych. Postanowiłam więc postawić na prostotę i wypróbowałam ten przepis na ciasto, a nadzienie metodą prób i błędów opracowałam sama.

Składniki (na 2 duże placki):

Ciasto:
- szklanka maślanki
- całe jajko
- ok. 2 szklanek mąki (aby powstało sprężyste ciasto do cienkiego rozwałkowania, jak na pierogi)

Farsz:
- 15 dag twarogu typu krajanka
- pół kulki mozarelli
- 1/3 opakowania sera typu bałkańskiego z Lidla (lub innej fety greckiej, byle nie tej naszej słonej i mażącej się)
- całe jajko
- łyżka masła
- sól i pieprz

Narzędzia:
- 2 miski
- wałek do ciasta (lub butelka np. po winie)
- duża patelnia (ok. 30 cm średnicy) przesmarowana masłem

Najpierw przygotowujemy farsz. W misce rozgniatamy widelcem wszystkie sery, dodajemy masło i jajko, mieszamy na jednolitą masę. Doprawiamy solą i pieprzem. Dzielimy na 2 części, przykrywamy i odstawiamy (nie do lodówki).

Wszystkie składniki ciasta mieszamy, dosypując stopniowo mąkę musimy uzyskać jednolitą kulkę, która nie klei się do rąk, a ciasto po rozciągnięciu jest sprężyste. Najlepiej zacząć w misce, a później wygnieść ciasto na blacie (podsypując mąką). Zagniecione ciasto dzielimy na 4 równe części. Rozwałkowujemy 2 z nich na cienkie placki o średnicy nieco większej niż patelnia jaką dysponujemy. Pamiętajcie o podsypywaniu placków mąką, aby się nie przykleiły do blatu.

Rozgrzewamy patelnię i przesmarowujemy ją lekko masłem, tak aby była natłuszczona ale sucha. Na jednym z placków rozsmarowujemy połowę farszu, zostawiając ok. 1,5 cm brzegu. Nakładamy drugi placek, zlepiamy i zawijamy brzegi. Przewałkowujemy, aby rozprowadzić farsz. Delikatnie przenosimy na patelnię, przykrywami i pieczemy póki ciasto od spodu się nie zrumieni (ok. 5 min.). Przewracamy i dopiekamy z drugiej strony, już bez przykrycia. Bąble powietrza są naturalnym zjawiskiem. Po zdjęciu z patelni jeszcze ciepłe kroimy na 6 części.

My najczęściej zjadamy najpierw ten pierwszy placek, a dopiero później robię drugi. Ale można przygotować drugi od razu, a pierwszy przechować w nagrzanym piekarniku.

Do chaczapuri świetnie pasują wszystkie sosy na bazie jogurtu bałkańskiego, najbardziej delikatne tzatziki.

Efekt końcowy jest taki:


SMACZNEGO!

środa, 25 stycznia 2012

Sexy-mama na specjalne okazje

Jedną z obaw kobiet, które już są w ciąży lub planują zostać mamą, jest to jak stan błogosławiony wpłynie na ich wygląd i czy pojawienie się nowego członka rodziny nie pozbawi ich świetnego wyglądu na co dzień. Co poniektóre panie myśl o utracie figury i stylu skutecznie zniechęca do przedłużania gatunku, a te które się już zdecydują często popadają w depresję dresowo-bezfryzurową.

Na potwierdzenie tezy, że jest to problem poważny i występujący powszechnie, przywołam popularność programu Kasi Cichopek "Sexymama". Kobiety, które są już mamami zgłaszają się, aby zostać "wyciągniętymi na ludzi" przy pomocy stylistów, diet, fryzjerów, tańca i oczywiście rozmów z prowadzącą (panią psycholog żeby nie było). Program niemalże odmienia ich życie, choć tę odmianę powinny, mym skromnym zdaniem, przeżyć chwilę wcześniej, kiedy to wydały na świat nowego obywatela.

Rozumiem, że każda kobieta chce ładnie wyglądać, podobać się i bez odrazy patrzeć w lustro. Rozumiem też, że nie dla każdej wejście w nową rolę, jaką jest bycie mamą, przychodzi łatwo. Zdaję sobie również sprawę, że z każdego często występującego problemu łatwo zrobić trend i zarobić na tym pieniądze tworząc popularny show w telewizji (Superniania, Perfekcyjna Pani Domu, Jak się nie ubierać... wymieniać można by długo). Smuci mnie jednak i wciąż nie pozwala zrozumieć jak to jest możliwe, że kobieta z powodu pojawienia się w jej życiu największego szczęścia i cudu, jaki można sobie wyobrazić, MAŁEGO CZŁOWIEKA, popada w depresję z powodu dodatkowych kilogramów i fałdy na brzuchu! Że zajmuje jej głowę, a przy okazji nie pozwala się cieszyć nową sytuacją, fakt braku codziennego makijażu i modnego ubioru! I wreszcie pojawia się w głowie myśl, że przez wspomniane wcześniej "problemy" przestała być atrakcyjna dla swojego mężczyzny (a przecież właśnie obdarowała go POTOMKIEM!). Nawet jak to piszę po raz kolejny przeżywam szok, że takie problemy faktycznie istnieją.

Myślę, że jak zwykle zło zrodziło się w szklanym pudle i kolorowej prasie, które to media wykorzystały postępujący brak myślenia i analizowania. W programach lansujących stanowisko, że zawsze TRZEBA BYĆ piękną, zadbaną, ubraną, uczesaną oraz wybitną każdego dnia w alkowie kobietą, bo inaczej jesteś "zahukaną kurą domową". W rozmowach ze "sławnymi", których postępowanie staje się wzorem do naśladowania. W gazetach z wygładzonymi sesjami zdjęciowymi i poradami "ekspertów", którzy mówią jak powinno wyglądać Twoje życie. Te wszystkie przekazy skutecznie zaburzają priorytety, co prowadzi tylko do złego.

A przecież bycie matką to najpiękniejsze doświadczenie w życiu (również bycie ojcem, ale nie o tym dzisiaj). Bycie matką nie zabiera kobiecości, wręcz odwrotnie. To co nas definiuje jako kobiety to nie to jak wyglądamy, a to co gromadzimy w sobie. Każde pozytywne doświadczenia, każdy uśmiech dziecka, jego sukces czy wspólny udany dzień może zdziałać więcej niż najlepszy makijaż czy wizyta w SPA. Trzeba tylko na to pozwolić. Dzień spędzony w dresie może być równie udany jak ten sam dzień w modnej sukience. Wychowywanie dzieci może być tak atrakcyjne jak skoki ze spadochronem. Wszystko zależy od nastawienia. Warto się postarać.

Cieszę się, że moje priorytety pozwalają mi czerpać garściami z kobiecości, nawet w dresie. Bo bycie matką to bycie kobietą spełnioną, a nie sexy-mamą. A jeśli tylko zdarza się okazja dokładam makijaż, sukienkę i wtedy dopiero robię wrażenie.