Nasz maluch rozpoczął dzisiaj dziewiąty miesiąc życia po tej stronie brzucha. Jest już bardzo ruchliwym małym człowiekiem. Od jakiegoś miesiąca przemieszcza się sprawnie w poziomie (raczkuje od tygodnia!), a także wspina się po meblach (lub rodzicach) i potrafi stać kilka minut.
Te osiągnięcia Michasia pociągnęły za sobą dwie dość znaczące konsekwencje:
1. W niebezpieczeństwie stłuczenia/zgniecenia/podarcia/itp jest wszystko położone niżej niż metr od ziemi;
2. W końcu może się bawić wszystkimi "zabawkami" jakie ma w zasięgu wzroku i rąk nie zważając co my o tym sądzimy.
W odniesieniu do punktu pierwszego jest tylko jedna metoda - oczy dookoła głowy i duuuużo cierpliwości. W tym wieku zakazy słowne nie mają zbyt dużej siły przebicia.
Jeśli zaś chodzi o wspomniane "zabawki" to potwierdza się przekazywana przez dziadków i rodziców prawda, że wystarczy dać dziecku swobodę w używaniu wyobraźni, a nawet kawałek drewna dostarczy niesamowitych wrażeń.
Nasz synek, z wszystkich domowych, zaadaptowanych na zabawki przedmiotów, najbardziej upodobał sobie stare etui na płyty CD wraz z jego zawartością (dostał kolekcję kilku CD do testów organoleptycznych). Mimo kilku bardzo kolorowych, grających i wielofunkcyjnych zabawek, które dostał od wujków i cioć, to właśnie TO, lekko porozdzierane opakowanie, zajmuje nasze dziecko najdłużej.
Kilka dni temu odkrył również, że nic nie wydaje tak głębokiego i głośnego dźwięku, jak uderzanie ręką, lub innym twardym przedmiotem, w odwróconą dnem do góry plastikową miskę. Całe szczęście, że nie odkrył jeszcze półki z metalowymi miskami. Podejrzewam, że dźwięk uderzania metalem o wykafelkowaną podłogę w kuchni spowoduje wielką i długą radość. Zwłaszcza, że znalazł dzisiaj w szafie (sam już sobie odsuwa drzwi w "komandorze") puszkę z guzikami i wielce go zaintrygowała.
Postanowiliśmy, już jakiś czas temu, nie kupować dziecku zabawek. Przynajmniej na razie. Kilka już wspomnianych ma, pluszaki jeszcze go nie interesują (a cała kolekcja czeka), a na LEGO jest jeszcze za mały. Natomiast nie ograniczamy go w poznawaniu wszelkich względnie bezpiecznych sprzętów i przedmiotów, jakie może znaleźć w domu. A z czasem wyjdziemy na podwórko tam szukać zabawkowego raju. Miejmy nadzieję, że będzie, tak jak ja, wspominać łuk i strzały zrobione własnoręcznie z tatą.
Nie muszę chyba dodawać, że u babci synek najlepiej się bawi bijąc wielką plastikową łyżką do sałatki po drewnianym stole.
O radości z posiadania rodziny i przyjaciół, przyjemności jaką sprawia spędzanie czasu w kuchni i absurdach życia w XXI wieku
środa, 8 września 2010
piątek, 3 września 2010
Niezapomniane smaki z dzieciństwa
Zacznę od dość stanowczego stwierdzenia. Baraninę albo się kocha, albo nienawidzi! Ja należę zdecydowanie do tych kochających mięso z owieczek zarówno dużych jak i małych. Wpływ na tę miłość z pewnością ma pewne wspomnienie z dzieciństwa.
Do dwunastego roku życia mieszkałam na wsi. W domu z ogromnym podwórkiem, sadem, ogródkiem warzywnym (trochę dziwnie to brzmi w odniesieniu do obszaru całego tunelu ogrodniczego), poletkiem truskawek, ziemniaków, itd., itp. Do tej pory jest to dla mnie najcudowniejsze miejsce na ziemi i dążę do tego, aby w podobnym środowisku mogły wychowywać się moje dzieci. I właśnie z tamtego okresu mojego życia pochodzi większość umiłowań kulinarnych.
Wracając do baraniny. Miałam co najwyżej 6 lat, kiedy to mój tato, pewnego dnia, przywiózł do domu pół barana. Było to dla mnie dość duże wydarzenie. Niektórym może się wydać mało ekscytujące, zaznaczę więc, że:
a) był to rok maksymalnie 1988 i wciąż obowiązywały kartki na mięso;
b) byłam małą dziewczynką i na co dzień nie widywałam martwych zwierząt w całości (w tym przypadku w połowie).
Nie pamiętam ile trwało i jak przebiegało przygotowywanie mięsa. Za to w mojej pamięci do końca życia pozostanie smak baranich szaszłyków, wysmażonych na ognisku, które rozpalane było w specjalnie do tego celu wyznaczonym miejscu, przy domowym tarasie (teraz zapewne takie miejsca zastąpiły ogrodowe kominki). Smakowały najcudowniej, były mięciutkie i soczyste...palce lizać!
Od tamtego czasu jeśli tylko mam taką możliwość. baranie specjały spożywam. Nadszedł też niedawno ten dzień, w którym odważyłam się przygotować to cudowne mięso samodzielnie w domu. Efekt był więcej niż zadowalający. Pozwolę podzielić się przepisem, a raczej sposobem na przygotowanie cudownego dania, jakim jest BARANIA KULKA DUSZONA Z KURKAMI.
Składniki (dla dwójki głodomorów):
- około kilograma kulki baraniej z kością
- 30-50 dag świeżych kurek (tych z lasu :)
- mniej więcej 2 łyżki gęstej, kwaśnej śmietany
- trochę tłuszczu do smażenia (masło, smalec, oliwa - co kto woli)
- 2 duże cebule
- przyprawy: sól, pieprz, 2 liście laurowe, kilkanaście ziarenek kolendry, 3-4 kulki ziela angielskiego
Czas przygotowania: 2-3 dni
Przydatne sprzęty kuchenne: patelnia, głęboki garnek, blender
Przygotowanie:
1. Mięso umyć, jeśli jest wyciąć żółty tłuszcz (im starszy baran tym więcej i bardziej żółty), natrzeć solą i oprószyć świeżo zmielonym pieprzem. Po włożeniu do miski nakryć folią spożywczą i przetrzymać w lodówce przynajmniej 24h.
2. Po dobie mięsko obsmażyć z każdej strony na rozgrzanym tłuszczu (żeby się ścięło z zewnątrz). Na tłuszczu z obsmażania zeszklić pokrojoną w piórka cebulkę.
3. Wrzucić mięso, cebulę z tłuszczem i przyprawy do garnka, zalać wrzątkiem i dusić na małym ogniu, pod przykryciem, do miękkości. U mnie trwało to kilka godzin. Jeśli odparuje za dużo płynu podlewać gorącą wodą.
4. Jak już będzie miękkie zostawić do przestudzenia. Ja odstawiłam wystudzone na noc do lodówki żeby się przegryzło. Z mięsa usunąć kość i podzielić na porcje.
5. Z płynu w którym dusiło się mięso wyjąć liście laurowe i ziele angielskie. Resztę zmiksować. Dołożyć kawałki mięsa i umyte kurki. Doprowadzić do wrzenia, dusić na małym ogniu jeszcze ok. 15-20 min. (do miękkości grzybów).
6. Sos zagęścić śmietaną, jeśli będzie rzadki można użyć nieco mąki. Doprawić do smaku solą i pieprzem (kurki lubią pieprz). I to wszystko
My zjedliśmy z ziemniakami purée doprawionymi gałką muszkatołową.
Powodzenia i smacznego życzę
Do dwunastego roku życia mieszkałam na wsi. W domu z ogromnym podwórkiem, sadem, ogródkiem warzywnym (trochę dziwnie to brzmi w odniesieniu do obszaru całego tunelu ogrodniczego), poletkiem truskawek, ziemniaków, itd., itp. Do tej pory jest to dla mnie najcudowniejsze miejsce na ziemi i dążę do tego, aby w podobnym środowisku mogły wychowywać się moje dzieci. I właśnie z tamtego okresu mojego życia pochodzi większość umiłowań kulinarnych.
Wracając do baraniny. Miałam co najwyżej 6 lat, kiedy to mój tato, pewnego dnia, przywiózł do domu pół barana. Było to dla mnie dość duże wydarzenie. Niektórym może się wydać mało ekscytujące, zaznaczę więc, że:
a) był to rok maksymalnie 1988 i wciąż obowiązywały kartki na mięso;
b) byłam małą dziewczynką i na co dzień nie widywałam martwych zwierząt w całości (w tym przypadku w połowie).
Nie pamiętam ile trwało i jak przebiegało przygotowywanie mięsa. Za to w mojej pamięci do końca życia pozostanie smak baranich szaszłyków, wysmażonych na ognisku, które rozpalane było w specjalnie do tego celu wyznaczonym miejscu, przy domowym tarasie (teraz zapewne takie miejsca zastąpiły ogrodowe kominki). Smakowały najcudowniej, były mięciutkie i soczyste...palce lizać!
Od tamtego czasu jeśli tylko mam taką możliwość. baranie specjały spożywam. Nadszedł też niedawno ten dzień, w którym odważyłam się przygotować to cudowne mięso samodzielnie w domu. Efekt był więcej niż zadowalający. Pozwolę podzielić się przepisem, a raczej sposobem na przygotowanie cudownego dania, jakim jest BARANIA KULKA DUSZONA Z KURKAMI.
Składniki (dla dwójki głodomorów):
- około kilograma kulki baraniej z kością
- 30-50 dag świeżych kurek (tych z lasu :)
- mniej więcej 2 łyżki gęstej, kwaśnej śmietany
- trochę tłuszczu do smażenia (masło, smalec, oliwa - co kto woli)
- 2 duże cebule
- przyprawy: sól, pieprz, 2 liście laurowe, kilkanaście ziarenek kolendry, 3-4 kulki ziela angielskiego
Czas przygotowania: 2-3 dni
Przydatne sprzęty kuchenne: patelnia, głęboki garnek, blender
Przygotowanie:
1. Mięso umyć, jeśli jest wyciąć żółty tłuszcz (im starszy baran tym więcej i bardziej żółty), natrzeć solą i oprószyć świeżo zmielonym pieprzem. Po włożeniu do miski nakryć folią spożywczą i przetrzymać w lodówce przynajmniej 24h.
2. Po dobie mięsko obsmażyć z każdej strony na rozgrzanym tłuszczu (żeby się ścięło z zewnątrz). Na tłuszczu z obsmażania zeszklić pokrojoną w piórka cebulkę.
3. Wrzucić mięso, cebulę z tłuszczem i przyprawy do garnka, zalać wrzątkiem i dusić na małym ogniu, pod przykryciem, do miękkości. U mnie trwało to kilka godzin. Jeśli odparuje za dużo płynu podlewać gorącą wodą.
4. Jak już będzie miękkie zostawić do przestudzenia. Ja odstawiłam wystudzone na noc do lodówki żeby się przegryzło. Z mięsa usunąć kość i podzielić na porcje.
5. Z płynu w którym dusiło się mięso wyjąć liście laurowe i ziele angielskie. Resztę zmiksować. Dołożyć kawałki mięsa i umyte kurki. Doprowadzić do wrzenia, dusić na małym ogniu jeszcze ok. 15-20 min. (do miękkości grzybów).
6. Sos zagęścić śmietaną, jeśli będzie rzadki można użyć nieco mąki. Doprawić do smaku solą i pieprzem (kurki lubią pieprz). I to wszystko
My zjedliśmy z ziemniakami purée doprawionymi gałką muszkatołową.
Powodzenia i smacznego życzę
Subskrybuj:
Posty (Atom)