piątek, 20 sierpnia 2010

Bycie kobietą na cały etat

Siedzę sobie na ławeczce na Bulwarze Nadmorskim w Gdyni (mam to szczęście, że tu mieszkam). Maluch śpi w wózku, więc mam chwilę dla siebie. Odpaliłam kompa i pomyślałam, że czas napisać o tym, co od jakiegoś czasu chodzi mi po głowie. O byciu kobietą (i matką) na pełen etat.

Jakieś 10 lat temu, gdy zastanawiałam się co po maturze zrobić ze swoim "życiem zawodowym", oczywiste było, że trzeba skończyć dobre studia, a potem dostać dobrą (czytaj satysfakcjonującą i dobrze płatną) pracę. Rzucając się na głęboką wodę rozpoczęłam dwa kierunki studiów - jedne z rozsądku, drugie z zamiłowania. Przy okazji doszlifowałam jeden język obcy i nauczyłam się przyzwoicie drugiego. (I nie piszę tego, aby się pochwalić, tylko nakreślić sytuację) W trakcie studiów zaczęłam pracować, pracować, zmieniłam pracę, dalej pracowałam i po niecałej dekadzie od rozpoczęcia aktywności zawodowej, zaczęłam mieć dość. Przejrzałam na oczy i gadka o "samorealizacji przez osiągnięcia zawodowe" przestała mnie przekonywać. Od tego czasu pracuję, żeby mieć na koncie co miesiąc odpowiednią kwotę. To wszystko.

Zostałam matką. Od tej wywracającej nieco życie chwili upłynęło już ponad 7 miesięcy. Powinnam już od przynajmniej kilku tygodni siedzieć w biurze i "wyrabiać normę". Bo przecież czeka kariera! Jak nie wrócisz do pracy to wypadniesz z obiegu. (Dla niewtajemniczonych napiszę, że urlop macierzyński trwa w Polsce maksymalnie 22 tygodnie, co oznacza że niespełna półroczne dziecko powinno się oddać niani, a w najlepszym wypadku babci, na wychowanie.)

Do pracy w biurze nie wróciłam. Nie wyobrażałam sobie zostawić Michałka pod opieką kogokolwiek. Po prostu nie chciałam pozbawiać się tych wszystkich chwil, gdy patrzysz jak TWOJE dziecko się rozwija. Udało mi się załatwić pracę zdalną (z domu) na 1/2 etatu (szczęściara pomyślicie). Gdyby się jednak nie udało, to i tak bym nie wróciła. Siedzenie w biurze przez 8h ze świadomością, że synek może właśnie pierwszy raz wstał czy zaczął raczkować, nie jest warte żadnych pieniędzy, a zwłaszcza mojej pensji. Cóż będzie mniej par butów w szafie i rzadsze obiadki "na mieście".

I tym przydługim wstępem dochodzimy do sedna. Ostatni rok, który poświęciłam przede wszystkim byciu kobietą (ciąża i "siedzenie" z małym w domu), uświadomił mi co jest faktycznie najważniejsze. Przyjemność zaczęło mi sprawiać bycie gospodynią domową, dbanie o siebie dla siebie, nie dla innych, a później opiekowanie się maluchem i obserwowanie, jak każdego dnia staje się coraz poradniejszym małym człowiekiem. Odczułam również na własnej skórze, jak bardzo może zmęczyć to wcześniej wspomniane "siedzenie w domu" z dzieckiem. To przez wielu niedoceniane, a nawet ośmieszane, zajmowanie się domem i rodziną. Dzięki pogłębionemu doświadczeniu w dziedzinach:
* pranie
* prasowanie
* zakupy i gotowanie
* przewijanie
* przygotowywanie jedzenia i karmienie dziecięcia
* sprzątanie,
a także zdobytemu nowemu, w zajęciach z organizacji czasu wolnego, brania prysznica w 3 minuty, wykonywaniu fryzury i makijażu jedną ręką (z dzieckiem na drugiej), pakowaniu wielofunkcyjnej torby czy upychaniu wózka do bagażnika auta (można by wyliczać długo) stwierdzam, że bycie kobietą jest etatem samym w sobie. Bez dodatkowej pracy zawodowej. A co najlepsze sprawia większą satysfakcję niż realizacja projektów biznesowych. Bo czyż nie jest nagrodą Twoje radosne odbicie w lustrze, miłość w oczach męża, ufne spojrzenie radosnego dziecka i bijący ciepłem dom, do którego lubią przychodzić przyjaciele? Dla mnie jest największą i żadna "najlepsza praca świata" takiej satysfakcji nie jest w stanie dać.

A dodać jeszcze muszę, że nie jestem jedyna która tak uważa. Jest nas sporo. I to jeszcze bardziej cieszy!