czwartek, 13 maja 2010

Wojenne trofea matek

Od urodzenia Michałka minęły 4 miesiące. Jest słodkim, radosnym, pogodnym i co najważniejsze zdrowym szkrabem. Już mu się nudzi pozycja horyzontalna i od kilku dni usilnie próbuje siadać. Próbuje również wymuszać na nas noszenie na rękach, terroryzując nas niesamowicie wysokimi dźwiękami, które zapewne pozbawiłyby nas szyb w oknach, gdyby nie technologia PCV. Mogłabym zapewne poświęcić mu nieograniczoną ilość wersów, ale nie taki zamysł pojawił się dzisiaj w mojej głowie.

Z mijającymi zbyt szybko dniami zyskuję coraz więcej czasu wolnego. W związku z tym część tego czasu, o wyrodna matko!, poświęcam sobie. Patrząc w lustro dostrzegam zatem coraz więcej zmian w moim ciele. I nie są to zmiany na lepsze. Chociaż udało mi się już jakiś czas temu pozbyć dodatkowych, ciążowych kilogramów (a prawdę mówiąc to żadna moja zasługa tylko malucha wyciągającego ze mnie setki kalorii dziennie), to inne ciążowo - macierzyńskie "rany" pozostały. Mimo utraconej wagi na brzuchu wciąż widzę rozciągniętą skórę i wałeczek tłuszczu, na biodrach i piersiach znaczące rozstępy, na skórze wciąż widoczne ciemne przebarwienia. Włosy wypadają mi garściami (a w ciąży były takie piękne i mocne), piersi zmieniają kształt i wielkość kilka razy na dobę (co zapewne zakończy się wielką obwisłością za jakiś czas), na kręgosłupie bolącym od pozycji (niepoprawnej lecz wygodnej) przy karmieniu i noszenia kochanych 7kg kończąc.

Wiem, że i tak natura łagodnie mnie potraktowała. Z rozmów z innymi matkami wiem o całej liście "gratisów", które dostały wraz z małym szczęściem. Jednak ku mojemu wielkiemu zaskoczeniu te wszystkie straaaaszne "blizny młodej mamy" nie zaburzają mojej radości życia i szczęścia jakie daje bycie matką. Powiem więcej, czuję się atrakcyjniejszą, bardziej pewną siebie, dojrzalszą kobietą. Wielka w tym zasługa mojego męża, który patrzy na mnie wciąż z tym samym błyskiem w oku. To on w chwilach zwątpienia (no i marudzenia lub przekorności, które są chyba w naturze każdej kobiety) powtarza, że wyglądam wciąż wspaniale - i za to Ci dziękuję Kochanie.

I na koniec takie motto udało mi się sformułować. Każda kobieta zatroskana o swój zmieniony wygląd po urodzeniu małego szczęścia powinna je powiesić nad lustrem i czytać w chwilach zwątpienia (jest szansa że również jej mężczyzna przeczyta i doceni).

"Zmiany w kobiecym ciele po urodzeniu dziecka są jak rany na ciele żołnierza powracającego z wojny. Choć fizycznie szpecą ciało, należy być z nich dumnym, gdyż zdobyte zostały w szczytnym celu."

3 komentarze:

  1. A z czego wynika w ogóle (być może pytanie to retoryczne), że kobiety po porodzie dziecka czują jakiś dyskomfort psychologiczny na temat własnego ciała? Pod wpływem "Kultury", koleżanek, zdjęć wyidelizowanych modelek, itd., itp.?

    OdpowiedzUsuń
  2. Trudno mi się wypowiadać w imieniu kobiet w ogóle, zwłaszcza, że ja tego dyskomfortu nie czuję - co nie oznacza że nie widzę co się stało z moim ciałem. Z obserwacji wyciągam jednak wniosek, że, ogólnie pisząc, to "dobrodziejstwa XXIw." wpłynęły na inne postrzeganie siebie i trudniejszą samoakceptację.

    OdpowiedzUsuń